Anna Zalot 27.05.1914 - 11.03.2022
Życie długie i szczęśliwe
„Żyj długo i szczęśliwie”, takie życzenia otrzymujemy często, lecz łatwo je wypowiedzieć, a trudno zrealizować. Wszak niewielu szczęśliwców tego doświadczyło. Żyć długo, szczęśliwie, w zdrowiu, a jeszcze zaznać zawodowej pasji, życiowego spełnienia, to dopiero prawdziwy sukces. Ale jak każdy sukces, ten życiowy również nie przychodzi łatwo. Wymaga bowiem stawiania jasnych, klarownych celów, a jednocześnie determinacji do ich urzeczywistnienia. Ponadto wytrwałości, wytrzymałości, odporności na niedogodności losu. Ten wszak nie zawsze nam sprzyja. A sztuką wielką w razie potrzeby go odwrócić. Takową kompetencję posiadała właśnie Anna Zalot, mieszkanka Brzozowa, nauczycielka języka polskiego w Zespole Szkół Budowlanych w Brzozowie, a następnie w I Liceum Ogólnokształcącym w Brzozowie, przeciwstawiając się między innymi okrutnej, wojennej codzienności, by później kontynuować podróż ku własnemu szczęściu, zakończoną 11 marca 2022 roku w 108 roku życia. Poświęcone dwóm pasjom: literackiej i nauczycielskiej. Jedna wynikała z drugiej. Pisarska lub poetycka twórczość wciągała w egzystencjalne rozważania, zaś poszerzaną systematycznie wiedzą i wyciąganymi na jej podstawie wnioskami dzieliła się chętnie z młodym pokoleniem. I niemal do ostatnich dni życia cytowała długie i liczne fragmenty najważniejszych dzieł literatury polskiej.
Profesor Anna Zalot z Brzozowa przeżyła kilka historycznych epok. Pierwszą wojnę światową, dwudziestolecie międzywojenne, drugą wojnę światową, Polskę Ludową, żyjąc również w Trzeciej Rzeczpospolitej. Całe współczesne ojczyźniane dzieje. Doświadczyła życia podczas międzynarodowych konfliktów zbrojnych wywierających bezpośredni wpływ na jej codzienne życie w Brzozowie, odczuła ciężar odbudowy państwowych struktur po przeszło stuletniej zaborczej niewoli oraz sześcioletniej, bezwzględnie wyniszczającej niemieckiej okupacji. Zaznała edukacji w kształtującym się dopiero oświatowym systemie, wyłanianym spośród wielu organizacyjnych wyzwań w młodym organizmie państwowym z początków lat dwudziestych. Wykazała się odwagą podczas drugiej wojny światowej, uczestnicząc w roli pedagoga w tajnym nauczaniu po hitlerowskim najeździe. A z zawodem nauczycielskim miała styczność od pierwszych lat swojego życia. To zajęcie bowiem wybrały jej dwie starsze siostry, nie dziwi zatem, że branżę pedagogiczną umiłowała jeszcze przed rozpoczęciem własnej edukacji. - Naśladując starsze siostry bardzo lubiłam w dzieciństwie bawić się w szkołę. Raz występowałam w roli nauczycielki, innym razem jako uczennica. Wczuwałam się w rolę, przykładowo ganiąc uczniów za nieprzygotowanie do zajęć, następnie chwaląc za postępy w nauce. Jak na prawdziwych lekcjach, co ułatwiło mi naukę oraz pracę w przyszłości - żartowała Anna Zalot.
Zabawa skończyła się jednak szybko. Dokładnie w roku 1921, kiedy to wieku 7 lat Pani Anna rozpoczęła edukację w brzozowskiej szkole. - Pamiętam, jak dziś, poszłam z mamą za rękę. 1 września miała miejsce uroczysta inauguracja z akademią, zaś rzeczywista nauka rozpoczęła się dzień później. Czekała na nas Pani Zofia Kreps, wypełniająca kwestionariusze z imieniem, nazwiskiem oraz innymi danymi uczniów. Szkoła była siedmioklasowa, żeńska, a jej patronem Św. Jadwiga. Młodzieży uczyło się tyle, że dyrekcja zmuszona została do organizowania zajęć popołudniowych. Klasy najmłodsze właśnie chodziły na drugą zmianę. Lekcje rozpoczynaliśmy o 13 i po 3-4 godzinach wracaliśmy do domów. Chodziłam na nogach, miałam blisko z domu do szkoły, ale w miesiącach jesienno-zimowych, kiedy szybko zapadał zmrok, trochę się bałam. Dużo biegało psów, czasami doskakujących do przechodniów, nie brakowało też rozrabiających nietrzeźwych. Zawsze nosiłam książkę do języka polskiego, matematyki, a blok rysunkowy z kredkami w dni, kiedy mieliśmy rysunki. Początkowo ciężko mi było zapamiętać litery. Z trudem, bo z trudem, ale opanowałam sztukę czytania. Umiejętność łączenia sylab okazała się przełomem. W końcu załapałam, że ma-ma, to po prostu mama. I wówczas naukę zaczęłam chłonąć. Wszystko szło mi łatwo, coraz więcej rzeczy interesowało - wspominała Profesor Zalot.
Po zakończeniu szkoły podstawowej Anna Zalot zdecydowała się na kontynuację edukacji w brzozowskim gimnazjum. - Zadania z języka polskiego i matematyki na egzaminie do gimnazjum zaliczyłam na tyle dobrze, że skierowano mnie do czwartej klasy. Pamiętam, pisałam wypracowanie na temat „Las w lecie”. Umiałam ze szkoły podstawowej wierszyk, co wykorzystałam w rozbudowie tekstu. Grono pedagogiczne w gimnazjum nie stanowiło monolitu narodowościowego. Moim wychowawcą był nauczyciel matematyki, bardzo zdolny zresztą, Polak żydowskiego pochodzenia. Języka polskiego uczyło kilku profesorów, oczytanych i zachęcających nas do czytania. Dyrektor gimnazjum był łacinnikiem, potrafił z pasją przekazywać wiedzę, uwielbiał kulturę antyczną. To ludzie naprawdę o szerokich horyzontach. Maturę zdawaliśmy z języka polskiego, matematyki i łaciny. Najpierw egzaminy pisemne, jeśli komisja oceniła je pozytywnie, podchodziło się do ustnych. Tematy z języka polskiego nawiązywały między innymi do ówczesnej sytuacji historycznej. Rozważaliśmy cytaty: „Upaść może i naród wielki, zginąć tylko nikczemny” Stanisława Staszica, oraz „Być zwyciężonym i nie ulec, to zwycięstwo. Zwyciężyć i spocząć na laurach, to klęska” Józefa Piłsudskiego. Ja pisałam na trzeci temat: „Polacy Amerykanom, Amerykanie Polakom”. Związki obu państw są szeroko znane. Rola Kościuszki, Polonii amerykańskiej w historii USA, z drugiej strony wsparcie Polski ze strony Ameryki artykułami żywnościowymi po pierwszej wojnie światowej. Głównie do szkół docierała kasza, konserwy mięsne. Ponadto w mieście gotowano posiłki z artykułów otrzymywanych z Ameryki, przeznaczone dla rodzin wielodzietnych. Ja z takiej właśnie pochodziłam, więc ze wsparcia USA bezpośrednio korzystałam. Jako dwunastoletnia dziewczynka chodziłam po te obiady i pamiętam, że bardzo nam smakowały. Tak więc pisałam pracę na podstawie osobistych doświadczeń. Zadania z matematyki sprawnie rozwiązałam, a największe problemy miałam z łaciną. Zapomniałam łacińskiego brzmienia cyfry 20, ale innych błędów nie popełniłam, dzięki czemu nieznajomość cyfry puszczono w niepamięć - mówiła Anna Zalot.
Zawodową karierę, po ukończeniu studium pedagogicznego w Krakowie, rozpoczęła w latach trzydziestych w domu książąt w Bałtowie w województwie świętokrzyskim, gdzie przez trzy miesiące uczyła dwie córki właścicieli dworu. - Z takich obrazów, które zostały mi z przeszłości to dość dużo pochodziło z pobytu u książąt Drucko-Lubeckich. Tam poznałam życie zadłużonych dworów, bo książę miał finansowe problemy, nie mógł sprzedać wytwarzanych produktów, a pracownikom w liczbie około 90, zamiast wypłat przekazywał na przykład drewno ze swoich lasów przeznaczone na budowę domów, czy zagród. Ja na pensję czekałam trzy miesiące i po tym czasie zainterweniowałam, prosząc o pieniądze za pracę, ponieważ chciałam pomóc swojej rodzinie. Książę zwrócił się o pomoc do Warszawy do jakiejś instytucji, z której faktycznie przesłano mojej mamie 94 złote. Właściciel dworu był Polakiem, zależało mu, żeby jego dzieci uczyły się języka polskiego, natomiast żonę miał Niemkę. Dzieci wychowywano w dużej dyscyplinie, jadły tyle, ile nakazał lekarz. Żadnych posiłków ponad normę, należało unikać otyłości. Niekiedy dziewczynki z płaczem prosiły o większe lub dodatkowe porcje, ale księżna nieugięta odmawiała. Spać również chodziły o stałej porze, konkretnie o ósmej. I niezależnie od pory roku, nawet kiedy na dworze świeciło jeszcze słońce. W połowie sierpnia zasuwano na okna czarne story, kładąc pociechy do łóżek. W niedzielę przyjeżdżali kapłani, odprawiając nabożeństwo w kaplicy pałacowej. Tak wyglądało to życie szlachty w okresie międzywojennym - opowiadała Pani Profesor.
Kolejnym miejscem pracy Anny Zalot było miasto powiatowe Dolina na wschodzie, w województwie stanisławowskim. - Inspektor, Polak dał mi pracę w miejscowości, gdzie trzeba było uczyć języka polskiego w okolicznościach dość trudnych, bo ludność ukraińska przewyższała tam polską. W szkole uczyłam się języka niemieckiego i łaciny, nie znałam zatem języków wschodnich, czyli rosyjskiego i ukraińskiego. Fakt ten zdziwił tamtejszego popa greckokatolickiego twierdzącego, że Brzozów leży tak blisko terenów, gdzie włada się w sporej części językami wschodnimi, że ich nauka powinna być naturalna. Problem stanowiła narastająca niechęć narodowościowa względem Polaków, coraz bardziej wyczuwalna przed zbliżającą się drugą wojną światową. W czerwcu 1939 roku rozdałam młodzieży świadectwa, spakowałam część rzeczy, inne zostawiając na powrót po wakacjach. W drodze powrotnej do Brzozowa zauważało się wojenny niepokój. Ruchy wojsk, ćwiczenia, to wszystko nie zapowiadało nic dobrego. Wysiadłam z pociągu na stacji w Rymanowie i pieszo, po kilku godzinach, dotarłam do Brzozowa - opowiadała Pani profesor.
Do Doliny już nie wróciła, ponieważ po wakacjach, 1 września 1939 roku Niemcy napadli na Polskę, rozpoczynając drugą wojnę światową. Kolejne miesiące i lata zmieniły życie wszystkich w ciąg nieprzewidywalnych zdarzeń, niebezpiecznych dni i nocy. Zmusiły ludzi do radzenia sobie w sytuacjach czasem bytowo ekstremalnych, a w niektórych przypadkach, jak przed Anną Zalot, postawiły nowe zawodowe wyzwania. - Rząd podziemny zorganizował tajne nauczanie. Zaproszono mnie do pracy, na co oczywiście się zgodziłam. Pod przysięgą zachowania tajemnicy spotykałam się z jedną, bądź dwoma osobami, prowadząc zajęcia. Uczyliśmy się według programu przedwojennego, na podstawie również przedwojennych podręczników. Po opanowaniu określonej partii materiału słuchacze zdawali egzaminy w Kolegium Jezuickim w Starej Wsi. Po czteroletniej pracy nadeszła matura, zorganizowana w Tarnobrzegu. Ówczesny egzamin dojrzałości zaliczała także moja młodsza siostra. W tajemnicy, wraz z grupą młodzieży pojechałyśmy wozem drewnianym otulone kocami i wiązkami słomy, w czasie mroźnej i śnieżnej zimy. Ja szybko wróciłam do domu, zaś siostra została zdawać egzaminy. Odbywały się według standardów przedwojennych z tą różnicą, że do języka polskiego, matematyki i łaciny dodano wiadomości z religii. Po dwóch tygodniach siostra wróciła z dyplomem ukończenia szkoły średniej, honorowanym przez uniwersytety i uczelnie wyższe w latach kolejnych - wyjaśniała Anna Zalot.
Po zakończeniu wojny potrzebni byli nauczyciele na ziemiach zachodnich i tam właśnie wyjechała Anna Zalot. Dokładnie do Głogówka (obecnie województwo opolskie), gdzie ponownie zetknęła się z młodzieżą kresową, a dokładnie przesiedloną z Podola. Następnie natomiast skierowana została do Nowej Huty. - W zamyśle miała to być nowoczesna, socjalistyczna dzielnica Krakowa, w której życie miało się toczyć wedle nowych reguł, ustanowionych przez wprowadzony po wojnie komunistyczny ustrój. Zgodnie z jego założeniami nie było w Nowej Hucie miejsca na kościół, ponieważ komunizm, czy socjalizm był systemem antywyznaniowym, ateistycznym. Ludzie jednak nie zamierzali się podporządkowywać i dążyli do wybudowania świątyni. Władze zdecydowanie się sprzeciwiały, a ja obserwowałam cały ten spór, ostatecznie zakończony po myśli mieszkańców, ponieważ kościół zdołali ostatecznie wybudować. W Krakowie zwiedzaliśmy z młodzieżą najważniejsze polskie zabytki, z Wawelem na czele. Starałam się, żeby patriotyzm przenikał do młodego pokolenia - dodaje Pani Profesor.
W 1961 roku Anna Zalot ukończyła polonistykę w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie z bardzo dobrym wynikiem i powróciła w rodzinne strony, do Brzozowa. - Parę lat uczyłam w Technikum Budowlanym, a potem dyrektor Święcicki, który mnie już znał z lat wcześniejszych, zaprosił do pracy w Liceum Ogólnokształcącym. Z tej szkoły w wieku 60 lat przeszłam na emeryturę, dokładnie stało się to w 1974 roku. Pamiętam ten dzień z wszystkimi szczegółami, jak inspektor oświaty przyszedł do szkoły i wręczył mi list z podziękowaniem za wszystkie lata pracy. Mogłam co prawda jeszcze prowadzić zajęcia z młodzieżą i utrzymać pewną część etatu w szkole, jednak pojawiły się kłopoty ze wzrokiem i zdecydowałam się całkowicie zakończyć nauczanie języka polskiego - wracała wspomnieniami Anna Zalot. Dodać jeszcze należy, iż nauczycielska pasja nie była jedyną w życiu polonistki. Druga to praca w przydomowym ogrodzie, w którym piękne kolorowe, kwiatowe konfiguracje tworzyły niezwykle barwne kompozycje, podziwiane przez jej uczniów i mieszkańców Brzozowa. - Lubiłam pracę w ogródku, to zajęcie dodawało mi sił, regenerowało, po prostu przy kwiatach odpoczywałam. Zakwitają bzy, później pachnący jaśmin. Do tego stopnia pachnący, że ludzie z okolicznych bloków otwierali okna, żeby nałapać jak najwięcej woni. Przed laty w okolicy rosły imponujące sady, krzewy, śpiewały słowiki, biegały wiewiórki. Krajobraz uległ zmianie, kiedy zaczęto budować bloki. Dawne klimaty bezpowrotnie przeminęły - opisywała Anna Zalot. Kilkudziesięcioletnia literacka fascynacja oraz nauczycielska kariera ukształtowały w świadomości Pani Profesor głęboko patriotyczne postawy. - Życzę mojej ojczyźnie, moim rodakom, zarówno tym najmłodszym, jak i w wieku sędziwym wielu szczęśliwych lat. Należymy do pięknego, dzielnego kraju, w którym miałam szczęście wychować się, później dla niego pracować i długo w nim żyć - podsumowała Profesor Anna Zalot.
Sebastian Czech
PS. Wspomnienia Profesor Anny Zalot zarejestrowane zostały z okazji Jej 105 urodzin, w maju 2019 roku.